Teatr mojej żony

teatr mojej żony

                                                                                                          Kulisy powstania Teatru Mojej Żony:)

Moje ciało jest moje od wczoraj

Dopiero jako „poważna” pani psychoterapeutka przyznałam się do tego, że od dziecka  czułam się artystką…
Pierwszym spektaklem, który napisałam dla Teatru Mojej Żony jest monodram pt. Moje ciało jest moje od wczoraj.

Jest to opowieść o marzeniach, wolności i miłości (także tej do siebie).

To historia kobiety, która pewnego dnia budzi się obok obcego mężczyzny, w obcym domu, zupełnie nie pamiętając, kim jest…

Cierpienie spowodowane rezygnacją z własnych marzeń, wyzwala w mojej bohaterce niebywałą odwagę, by porzucić utarte, bezpieczne ścieżki i wyruszyć na poszukiwanie prawdy…

Taka jest bohaterka książki „Jedz, módl się i kochaj”, czy monodramu „Shirley Valentine (ze wspaniałą kreacją Krystyny Jandy).

Te bohaterki, podobnie jak moja Krysia, po latach błądzenia po obcych lądach nagle wkraczają na ścieżkę serca…

Foto – Piotr Jaruga

opinie o spektaklu

osoby współtworzące spektakl

                                                                                Scenariusz, reżyseria, scenografia – Hanka Bondarenko

                                                                                     Konsultacja artystyczna – Grzegorz Mrówczyński

                                                                         Muzyka do dwóch piosenek i ich wykonanie – Łukasz Jemioła

                                                                                                     Mecenat – Ewa Gajewska

                                                                    Spektakl powstał w ramach Stypendium Prezydenta Miasta Lublin

mój ulubiony reżyser

„Monodram to samotność długodystansowca”… jak powtarzał często wspaniały reżyser Grzegorz Mrówczynski od którego wciąż mam szczęście uczyć się fachu.
I z którym mogłam konsultować swoje pisarskie i reżyserskie natchnienia…
Na zdjęciu uśmiechamy się tuż po spektaklu w Domu Kultury PROM.
 

Jak zostałam aktorką

Od zawsze czułam się artystką. Już jako nastolatka pisałam teksty piosenek, przedstawień, grałam, tańczyłam, zajmowałam się konferansjerką, ale wtedy zabrakło mi wiary w to, że moje pragnienia są po to, by je spełniać.

Kiedy w wieku trzydziestu kilku lat dowiedziałam się, że jestem poważnie chora, pamiętam, że pomyślałam:” i to już wszystko”? A zaraz potem postanowiłam, że z tym życiem, które mi pozostało coś jeszcze pięknego zrobię:). Oczywiście trochę to trwało, bo musiałam uwolnić się od różnych ograniczających mnie myśli, lęków, przekonań… ale perspektywa choroby, którą jeden z profesorów medycyny nazwał nieuleczalną, bardzo mnie w tym procesie wspierała. Dodatkowym wsparciem okazały się moje sny. Wciąż śniłam, że jestem artystką, gram w przedstawieniach, kręcę filmy, itp. A którejś nocy przyśniło mi się, że występuję na scenie i po udanym występie ktoś przeprowadza ze mną wywiad i zapowiada mnie jako aktorkę, która skończyła trzyletnią szkołę aktorską w Warszawie. Kiedy się obudziłam, wpisałam w google: trzyletnia szkoła aktorska w Warszawie i wyskoczyła Szkoła Haliny i Jana Machulskich:) Zadzwoniłam i dowiedziałam się, że zapraszają mnie na egzaminy pomimo mojego dojrzałego wieku. Wzięłam więc na ręce moją małą córeczkę  i pobiegłyśmy do lasu. Darłyśmy się ze szczęścia, aż obie zachrypłyśmy:)

Foto – Marta Budynkiewicz

I tak przed czterdziestką spakowałam walizki i razem z 6 lenią córką przyjechałam do stolicy, żeby spełniać marzenia.

Pan Machulski na egzaminie wstępnym do szkoły aktorskiej skomentował mój występ: „Dziecko, a co ty robiłaś przez te wszystkie lata”?

Znalazłam się w szkolnej ławie wśród koleżanek i kolegów dla których była rówieśnicą ich poczciwych staruszków. „To ty masz tyle lat ile moja mama?” koleżanki nie mogły wyjść ze zdumienia.

Na trzecim roku, po rocznej dziekance, trafiłam na rok, który słabo znałam i oni też nie wiedzieli nic o mnie. Dlatego, kiedy mieliśmy dobierać się w grupy, by przygotować nasze pierwsze dyplomy, zapraszano mnie tylko do grania „ogonów”. Pomimo tego, nie upadałam na duchu. Miałam wielkie przeczucie, że czeka mnie coś niezwykłego. Dużo dobrego słyszałam o reżyserze, Grzegorzu Mrówczyńskim, ale powiedziano mi, że w tym roku nie współpracuje z naszą szkołą, więc nie próbowałam się z nim kontaktować. Pewnego dnia wychodząc ze szkoły spotkałam moje dawne koleżanki, które już obroniły dyplomy. Zaczęłam im gratulować i nagle usłyszałam głos: A kto to jest ta pani, która się z wami wita? Dziewczyny odpowiedziały: To Hania. I tak poznałam reżysera, Grzegorza Mrówczyńskiego, z którym one robiły swój dyplom. Od razu wypaliłam szczerze, że bardzo chciałabym z nim pracować, ale on potwierdził, że nie współpracuje w tym roku ze szkołą. Miło porozmawialiśmy i wydawało się, że więcej się nie spotkamy, ale ku mojej radości, za kilka dni dostałam od Grzegorza telefon z zaproszeniem do współpracy przy dyplomie. I tak zaczęła się trwająca ponad trzy lat moja przygoda z Teatrem Rampa i wspaniałym reżyserem Grzegorzem Mrówczyńskim.

Lecz po trzech latach, kiedy już wiedziałam, że ta wspaniała przygoda się kończy, biegałam do warszawskich teatrów, żeby zapraszać dyrekcję na swoje niewątpliwie rewelacyjne występy w Rampie, licząc, że przygarnie mnie inny teatr.

Niestety tak się niefortunnie złożyło, że żaden z zaproszonych dyrektorów akurat nie mógł przyjść.

W końcu spojrzałam w lustro i dotarło do mnie, że nie jestem młodą i dobrze zapowiadającą się aktorką, której wypatrują teatry, tylko całkiem nie młodą, chociaż wciąż zapowiadającą się aktorką.

Spakowałam więc z powrotem walizki i z trzynastoletnią już wtedy córką, wróciłam do Lublina, żeby zacząć pisać własne sztuki dla własnego teatru…

Tu  wspomnienia z „Wdów” według Mrożka (grałam tam Wdowę Pierwszą), w reżyserii Grzegorza Mrówczyńskiego. To właśnie Jemu (dyrektorowi artystycznemu sceny Mrowisko) zawdzięczam najważniejsze wtajemniczenia w arkana pracy teatralnej.

Pamiętam, że biegałam na te warszawskie próby do teatru, pomimo zmęczenia i ogromu pracy w szkole i w domu, z wielką radością… Byłam przekonana, że do śmierci będę już aktorką, ale życie jest nieprzewidywalne…

"Dziwni są ci mężczyźni..."

Mrożek rozprawia się bezlitośnie ze stereotypami kobiecej „wizji miłości”, zresztą panów również nie oszczędza.

Niestety odnalazłam tylko część nagrania. Kawałek, w której grają: mąż i kochanek Wdowy Pierwszej (Hanki Bondarenko), którzy są jednocześnie kochankiem i mężem Wdowy Drugiej (Martyny Popławskiej) i ostatecznie kochankami Wdowy Trzeciej (Kasi Swachy), czyli Patryk oraz Zbyszek Pożoga, niestety gdzieś się zapodział.

A poniżej fragmenty ze mną, Martyną, Kasią i niezapomnianym Kelnerem (Adrian E. Gerard Linkiewicz). Całość wyreżyserował, jak już wspominałam, mój ulubiony reżyser, Grzegorz Mrówczyński.

A oświeceniem i udźwiękowieniem zajmował się – Krzysztof Iwanik.

"Szofer Archibald" wg Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej

Czyli spektakl, który przedstawia zabawne perypetie młodych ludzi, którzy dla majątku zdecydowali się na małżeństwo. Aby zachować pozory każde z nich w tajemnicy przed partnerem szuka osoby na zastępstwo na noc poślubną. Życie jednak płata bohaterom figle, publiczności dając okazję do dobrej zabawy i chwili refleksji. Ze sceny emanuje radosny klimat lat dwudziestych, a przedstawienie urozmaicają szlagiery takie jak: „Ja się boję sama spać”, „Baby, ach te baby”, „Miłość ci wszystko wybaczy”.
reżyseria – GRZEGORZ MRÓWCZYŃSKI
scenografia – MAŁGORZATA TREUTLER DE TRAUBENBERG
światło i dźwięk – Krzysztof Iwanik
występują:
Ama – Hanka Bondarenko
Robert (mąż i kuzyn Amy) – Patryk Pawlak
Ita (przyjaciółka Amy) – Gosia Andrzejewska
Ciocia Nuna – Martyna Popławska
Szofer Archibald – Łukasz Błaszczak
Teresa (panna służąca) – Katarzyna Kostoń
Listonosz – Karolina Piotrowska / Monika Dybała (zastępstwo)
Wuj Albert – Adrian Emil Linkiewicz

Robert – świetna partia, chociaż potrafi być zazdrosny, jak nie przymierzając, sam Otello…

Ama wymyka się w noc poślubną…

Ita – gdy jest sama, to nie zaśnie… przez calutką noc… jak babcię kocham!
Listonosz – tylko dlaczego jest kobietą? Podobno Robert jest mu winien sporą sumkę, czyżby w taki sposób próbował odebrać dług?

Cudownie się bawiłam grając Amę. Klimat radosnych lat dwudziestych i trzydziestych, wyzwolone kobiety, piękne samochody, urocze szlagiery. Zabawna intryga i wielka miłość:) Chętnie zagrałabym w tej komedii znowu.

„Mężczyzna wobec dramatu Pawlikowskiej staje nieraz zawstydzony”. Taki sąd o teatralnej twórczości Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej wydał Tadeusz Boy-Żeleński. Dodatkowo podkreślając nawiązania dramatopisarki do tak znakomitych mistrzów gatunku komediowego jak Molier czy Marvoux.

Nie słyszeliście opowieści Cioci Nuny o pewnej kuzynce, która się zapatrzyła?… No, nie mówcie…

Dziś panna Teresa ma wychodne, dziś jest sama wielka dama… a ostatnio widuje się ją w szemranych spelunach!

Wuj Albert, ten z wąsikiem, oraz jego majątek – sprawca całego zamieszania… A ten najwyższy to sam Szofer Archibald – podobno brat angielskiego Lorda..
Miłośmć ci wszystko wybaczy, bo Miłość mój miły to ja…